Abstrahując od dopisku sprayem: Czy możemy przestać gloryfikować czytanie książek jako wyznacznik jakiejś elitarności i intelektualizmu? Połowa z tych 25% może czytać jakieś gówniane kryminały albo chodnikowe romansidła - czym to się różni od oglądania Netflixa czy grania w przygodową grę video? Bo literki są i obrazków nie ma, to od razu mądre i lepsze? Grrrrrr
(Wiem, że to stare zdjęcie, ale non stop się spotykam z tym sentymentem "uuuuu gdyby tylko Polacy czytali więcej książek", zupełnie jakby chodziło o medium, a nie o treść)