Wczoraj mama poprosiła mnie o pomoc z komputerem, używającym owego skrajnie nieprzyjaznego użytkownikom systemu #Windows. Otóż, informuje mnie, że pokazuje się jej komunikat o wirusie.

Patrzę na monitor — istotnie, cała prawa strona ekranu zawalona podejrzanych komunikatami, które na pierwszy rzut oka wyglądają jak jakiś "antywirusowy" scam. Takie te "nowomodne" niebieskie prostokąciki w stylu systemu, który chce zmienić komputer w telefon komórkowy, wysuwające się na wierzch pozostałych okien, bez jasnego sposobu zamknięcia, a po kliknięciu otwierające podejrzaną stronę internetową — i zasypujące ekran kolejnymi komunikatami.

Pierwsza myśl — jakiś malware. Mama twierdzi, że nic nie uruchamiała. Otwieram menadżera zadań, i szukam czegoś podejrzanego… no dobra, tam *wszystko* jest podejrzane. Kombinuję, czy jakoś prowokując te okienka zobaczę większą aktywność procesora albo jakąkolwiek wskazówkę — nic z tego.

Nagle do mnie dotarło — może te okienka to są powiadomienia. Istotnie, klikam ikonkę powiadomień i zwijają się. No to w ustawienia, kombinuję, i okazuje się, że powiadomienia idą z Chrome'a (nie pytajcie).

Wniosek z tego jasny: dzisiejszy obsrany #Internet sprawia, że zarzucony śmieciami użytkownik potwierdza wszystko na oślep, żeby przejść przez gąszcz okienek o ciasteczkach, przetwarzaniu danych osobowych, reklam… w końcu więc i daje podejrzanym stronom internetowym pozwolenie na wysyłanie powiadomień, które mają udawać program antywirusowy — a system jak najbardziej w tym pomaga.